piątek, 14 marca 2014

Zawrat Zimą

13.03.2014 postanowiłam wybrać się na przełęcz, do której mam jakiś nieuzasadniony sentyment, może dlatego, że był to jeden z pierwszych zrobionych przeze mnie wysokogórskich szlaków, kiedy chodziłam jeszcze do podstawówki... 

Wtedy było lato, teraz jest zima, więc sprawa wygląda na pierwszy rzut oka trochę bardziej skomplikowanie. W rzeczywistości wyprawa w pierwszej połowie marca ma swoje zalety...
Wycieczkę rozpoczynam z asfaltu do Moka. Wchodzę w Dolinę Roztoki ok. 8:00, sama...
Ponieważ śniegu jest mało, na biegnącym doliną zielonym szlaku zalega całkiem sporo wyślizganego lodu. Nie mam jednak zamiaru zakładać tu raków- nie chcę ich tępić o gdzieniegdzie wystające kamienie. 
Po przejściu kilkudziesięciu metrów stwierdzam, że jeśli pozostanę na ścieżce, stracę niebawem część zębów, więc wskakuję na wzniesienie ponad szlakiem po lewej stronie. Tam również jest ślisko, ale można złapać się wystających gałęzi lub korzeni, a śnieg jest miejscami głębszy. Idę jak po torze przeszkód, z ostrożnością stawiając każdy krok. Patrząc na szlak w dole, widzę coś w stylu toru bobslejowego pokrytego lodem. 
Ja tymczasem przedzieram się przez coraz to gęstsze zarośla- tylko w ten sposób unikam poślizgnięcia się. Jakąś gałęzią dostaję w twarz, no trudno. W końcu szlak krzyżuje się z drogą dla samochodów terenowych. W tym właśnie miejscu zeskakuję z bezdroży, aby iść dalej wytyczoną trasą. Nie raz się jednak jeszcze zachwieję na lodzie, aż do momentu wyjścia z lasu i znalezienia się na czarnym szlaku, prowadzącym do schroniska. Tam też zakładam raki, ponieważ zaczyna robić się bardziej pionowo, a śnieg jest stosunkowo śliski.
Zimą zalecane jest zaniechanie przejścia górnego odcinka szlaku północnym stokiem Kopy Niżniej na rzecz tak zwanego obejścia za Kopą. Jest to bezpieczniejsza opcja. 
Aby nie pomylić drogi, obejściu towarzyszą wysokie pale wbite w śnieg. Podążając za nimi, dochodzę do zamkniętego zimą niebieskiego szlaku na Świstową Czubę. Z prawej strony zostawiam Kopę, aby zejść lekko w dół i zobaczyć nieco oddalone schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. 
Jak zawsze przy bezchmurnym niebie, widoki cudowne:

Dolina Pięciu Stawów Polskich
Jest ok. godz. 10:00. Zdejmuję raki i wchodzę do schroniska. W środku tylko 2 osoby. Siedzę tam dłuższą chwilę pijąc herbatę i jedząc kanapkę.
W końcu wstaję, zbierając się do wyjścia. Gdy idę dnem doliny, mijając po lewej stronie pokryte śniegiem stawy, widzę kilka osób wspinających się na Kozi Wierch. Mimo tego w dolinie panuje absolutna cisza- kiedy przystaję, nie słyszę po prostu nic. Słońce grzeje coraz mocniej. Po zimie człowiek spragniony jest promieni słonecznych, więc zostawiwszy drogowskaz prowadzący na Kozią Przełęcz, znajduję dogodny kamień, zdejmuję plecak i siadam, podwijając rękawy i wystawiając twarz w kierunku słońca- cudowne uczucie.

Dolina Pięciu Stawów Polskich
Nawet się nie obejrzałam, jak minęło ponad pół godziny. Uświadomiwszy to sobie, pośpiesznie wstaję i kieruję się na szlak na Zawrat. Jest on niebieski i tego koloru będę się trzymać aż do końca dnia. Po lewej stronie, równolegle do wydeptanej w śniegu ścieżki zauważam ślady niedźwiedzia z młodym- super, zważywszy, że jestem tu sama jak palec. Staram się o tym nie myśleć i wchodzę na wzniesienie po wydeptanych śladach- zimą jest w tym miejscu bardzo dużo śladów w różnych kierunkach, trzeba polegać na własnej intuicji i znajomości terenu. 
Po niedługim czasie pojawia się dwóch skitourowców, których będę mieć w zasięgu wzroku aż do samej przełęczy. Tymczasem pnę się coraz bardziej w górę. Z początku szlak jest łagodny, ale potem robi się bardziej stromy, a głęboki śnieg miejscami zapada się pod ciężarem ciała, tak, że miewam go do połowy uda. Idę bez raków. Na jednym odcinku muszę naprawdę uważać, wysoko podnosząc nogi...
W końcu staję na przełęczy. Jest ok. 13.40. Siedzi tam kilku mężczyzn, wszyscy z profesjonalnym sprzętem wysokogórskim wchodzili od północnej strony.

Panorama z Zawratu na stronę południową.

Mija 14.00, kiedy zakładam raki oraz kask i wyciągam czekan- zejście północną stroną jest zdecydowanie bardziej strome. 
Schodzę Zawratowym Żlebem zamiast po skałach, po których biegnie szlak. Zimą byłoby to bardzo trudne do wykonania. Po lewej stronie, w ścianie Zawratowej Turni widzę figurkę Matki Boskiej, ulokowaną tam w 1904 roku przez ks. Walentego Gadowskiego na pamiątkę 50. rocznicy ogłoszenia Dogmatu o Niepokalanym Poczęciu NMP. Będąc dzieckiem, ilekroć tamtędy przechodziłam, surowy, szarawy posążek wciśnięty w jeszcze bardziej surową, wiecznie ocienioną skałę, budził we mnie nieuzasadnione przerażenie.


Zawratowa Turnia; figurka Matki Boskiej
Ostrożnie stawiam kroki, wbijając dla asekuracji czekan. Jest stromo i idzie się jednostajnie, dlatego to męczarnia dla kolan. Na całym górnym odcinku szlaku słyszę szmer osuwającego się po powierzchni śniegu, na szczęście w zbyt małych ilościach, aby zszedł tworząc lawinę, jednak po prawej stronie wiszą na skałach nieprzyjemnie wyglądające nawisy, dlatego staram się schodzić w miarę szybko. Jestem sama jedna na całej długości trasy. 
Po pewnym czasie znajduję się już na wysokości Zmarzłego Stawu- tutaj lawiny są już mało prawdopodobne. 
Znowu muszę zboczyć ze szlaku, aby ominąć skalny próg, który z pewnością jest oblodzony. Idę stokiem lewą stroną Zmarzłego Stawu. Po jego przeciwnej stronie, na oblodzonej skale wspina się kilka osób z instruktorem, zapewne realizując kurs zimowej turystyki wysokogórskiej. Ja schodzę niżej i po lewej stronie w górze, dostrzegam drogowskaz ukazujący szlak na Zawrat i żółty na Kozią Przełęcz. Nie podchodzę tam jednak, wybierając bezpieczniejsze zejście żlebem najbardziej wysuniętym na prawo. Ku mojemu zdziwieniu, nie ma tam zbytnio śladów, więc nie wiem na ile stabilny jest śnieg. W najgorszym wypadku zjadę po nim ok. 20m i zatrzymam się na płaskim już terenie.
 Śnieg faktycznie jest mało stabilny i się osuwa, ale z pomocą czekana udaje mi się zejść na nogach. Jestem już na całkowicie bezpiecznym terenie. Szybszym krokiem schodzę do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Następnie mijam Murowaniec, nie zachodząc do środka. 
Na przełęczy między Kopami jem kanapkę w ostatnich promieniach słońca. Następnie schodzę Boczaniem i dalej lasem do Kuźnic. Kiedy jestem na dole, robi się już ciemno...
Dzisiejsze wyjście uświadomiło mi, że zimą, pomimo idealnej pogody, można spotkać na szlakach naprawdę nieliczne osoby. Nie są to jednak przypadkowi turyści wyrwani nie wiadomo skąd, ale w większości bardzo sympatyczni ludzie, znający się na rzeczy, z którymi można całkiem fajnie pogadać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz