niedziela, 15 września 2013

Tatry Zachodnie: Od Wołowca przez Jarząbczy po Trzydniowiański

Ponieważ wychodzę z założenia, że nie ma nic piękniejszego od Tatr Zachodnich jesienią, postanowiłam 08.09.2013 wykorzystać w pełni optymistyczne prognozy pogody i zrobić dość długą trasę w polskich Tatrach Zachodnich.

Kiedy dotarłam ok. 8.00 do Doliny Chochołowskiej, było już tam sporo ludzi. Jako, że u wlotu do doliny stała gotowa do odjazdu kolejka, postanowiłam wydać 5zł i zaoszczędzić ok. 25min, aby dojechać nią do polany Huciska. Stamtąd udałam się slalomem między turystami wzdłuż doliny, wiedząc, że zielony szlak, na którym za chwilę się znajdę, będzie raczej pusty. Nie myliłam się. Po wyjściu z Polany Chochołowskiej na owy szlak, znalazłam się zupełnie sama w głębi lasu. Promienie słońca delikatnie przebijały się między konarami drzew. Wiedziałam, że zapowiada się naprawdę piękny dzień. 
Szlak biegnący Doliną Wyżnią Chochołowską powoli wychodził z lasu, a drzewa zaczęły się coraz bardziej kurczyć, żeby w końcu całkowicie ustąpić miejsca krzewom leśnych malin i jagód, obficie przybranych owocem. Usłana kamieniami ścieżka zaczęła piąć się w górę wśród hal. W tym właśnie miejscu spotkałam pierwszych na szlaku turystów, z którymi będę się już mijać przez większą część dnia. Dochodzę w końcu do przełęczy Zawracie, usytuowanej pomiędzy Wołowcem a Rakoniem, gdzie kończy się mój zielony szlak, a rozpoczyna niebieski, biegnący granią z Grzesia w stronę Wołowca.

Widok z przełęczy Zawracie.

Zatrzymuję się tu na chwilę, aby wziąć łyk herbaty i zjeść kilka daktyli, które dodadzą mi energii, bo przede mną jeszcze długa droga. 
Rozpoczynam podejście na Wołowiec (2064), na którego wierzchołku staję po 20 minutach. Schodzi się tu coraz więcej ludzi, nie tylko Polaków, ale także Słowaków, ponieważ szczyt leży na granicy i prowadzą tu również szlaki ze Słowacji.
Jeszcze rzut okiem na wybijające się ponad innymi wierzchołki Rohaczy, które zdobyłam po raz pierwszy w lipcu tego roku, i zaczynam schodzić w lewo, czerwonym szlakiem, w stronę Jarząbczego Wierchu.
Przede mną rozpościera się piękny, wczesnojesienny krajobraz- kopulaste wierzchołki Tatr Zachodnich ze stokami pokrytymi różnobarwną roślinnością- żółte i pomarańczowe trawy, czerwone krzaczki jagód, gdzieniegdzie ciemnozielone kępki kosodrzewiny...

Widok na stronę słowacką z czerwonego szlaku spod Wołowca

 Ścieżka, która biegnie granią w dół, zaczyna być coraz bardziej stroma, trzeba iść ostrożnie po osuwającym się żwirku i kamyczkach, na których bardzo łatwo się poślizgnąć i zjechać w dół. W kilku miejscach przykucam dla lepszej równowagi. Kiedy zejście się kończy, idzie się po bardziej płaskim terenie. Później na szlaku znajduje się nawet niewielka ścianka skalna, co jest rzadkością w tym rejonie Tatr (nie licząc Rohaczy). Bardzo mnie cieszy, że mogę w końcu skorzystać z pomocy rąk, przez to szlak staje się jeszcze ciekawszy.
Po pewnym czasie znajduję się u podnóża Jarząbczego. Jest to miejsce, do którego dochodzi zielony szlak ze strony słowackiej. Łączy się z moim szlakiem, tworząc szlak zielono-czerwony, który prowadzi już na sam wierzchołek, zdający się być na wyciągnięcie ręki.
 Po około 20minutowym podejściu zygzakowatą, kamienną ścieżką, staję w najwyższym punkcie mojej dzisiejszej wycieczki- Jarząbczym Wierchu (2137).

Widok z Jarząbczego Wierchu

Nie zatrzymuję się tu jednak na zbyt długo, ponieważ planuję postój na Kończystym Wierchu (2002), na którym znajduję się po niespełna 30 minutach, idąc od Jarząbczego śnieżką która nie jest już ani trochę męcząca, bo najpierw schodzi w dół, a potem idzie praktycznie poziomo. Tak mi się przynajmniej wydaje. Po drodze podziwiam jeszcze malowniczo wciśnięte w Dolinę Raczkową, Raczkowe Stawy.

Dolina Raczkowa

Tak jak postanowiłam, robię na Kończystym dłuższy postój, zjadam kanapkę i wypijam cytrynowe piwo, które po takim wysiłku na słońcu smakuje podwójnie dobrze. Zewsząd otaczają mnie narzekania ludzi, dziwiących się samym sobie, jak oni tu weszli i stwierdzających, że dalej nie idą- no tak, w popołudniowych godzinach na niższych szczytach, przy słonecznej pogodzie, jest to bardzo powszechne zjawisko.
Zaczynam schodzić trawersem w stronę Trzydniowiańskiego Wierchu (1758). Po kilku chwilach mój zielony szlak przestaje biec stromym żwirkiem w dół i dróżka przecina rozległy stok. Otaczają mnie tak malownicze hale, że ciężko mi wyjść z podziwu:


Zielony Szlak z Kończystego na Trzydniowiański Wierch

Do kopuły Trzydniowiańskiego prowadzą 3 ścieżki. Zastanawiam się, którą wybrać. Traf pada na tą najbardziej wysuniętą na lewo, tam wydaje się być szczególnie kolorowo;)
Kiedy jestem już na szczycie, zaczynam schodzić czerwonym szlakiem, który poprowadzi mnie później Krowim Żlebem. Inną opcją jest drugi, również czerwony szlak Doliną Jarząbczą, jest on według mnie trochę dłuższy. 
Szlak, który wybrałam, idzie długo otwartą przestrzenią. Prowadzi ścieżką, na której zalegają liczne, ogromne korzenie kosodrzewiny. Trzeba się tu trochę nagimnastykować, żeby sprawnie je przeskakiwać. Jest to chyba jedyny znany mi szlak z tego typu urozmaiceniem w takim stopniu. Następnie droga wchodzi w las, robiąc zakręt w lewo i wprowadzając nas do Krowiego Żlebu. Jak zawsze zalegają tu pnie powalonych drzew, a tabliczki informują o niebezpieczeństwie z powodu zrywki drewna. Teraz i tak nie jest źle, można iść spokojnie szlakiem prowadzącym ścieżką z wyłożonych kamieni. Jeszcze 2 miesiące temu szlaku nie było widać i trzeba było iść ostrożnie po powalonych pniach i między nimi. 
Lasem nie idzie się zbyt długo, wkrótce szlak dochodzi do drogi w Dolinie Chochołowskiej. Znowu znajduję się wśród tłumu ludzi, więc pośpiesznym krokiem lecę do końca doliny...
Szkoda, że to już moja ostatnia tej jesieni wyprawa w Tatry Zachodnie. Za miesiąc, o ile nie spadnie śnieg, będzie tu jeszcze ładniej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz